Kazimierz Gródek: Bawi mnie nadmierna egzaltacja mediami
- Bawi mnie nadmierna egzaltacja - dzisiaj media są takim samym narzędziem i miejscem, jak każde inne. W tym sensie trzeba je odbrązowić. To zajęcie tak samo dobre, jak mnóstwo innych. Może jest ciekawsze, ale czy lepsze? Bawi mnie i nie kupuję tego, kiedy ktoś, kto ma związek z mediami uważa, że robi absolutnie niesamowite i misyjne rzeczy, w odróżnieniu od ludzi, którzy produkują gwoździe - mówi w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Kazimierz Gródek, prezes Grupy RMF.
Potem rozgłośnia przeniosła się na Kopiec Kościuszki, a prezesem Fundacji został Stanisław Tyczyński m.in. współtwórca podziemnego „Radia Solidarność” - określany przez współpracowników jako geniusz, wizjoner, ale i „człowiek szalony” Do pierwszego zespołu radia zaangażował m.in. Edwarda Miszczaka, Piotra Metza, Tomasza Słonia, Stanisława Smółkę, Grażynę Bekier, Aleksandrę Zieleniewską Marcina Wronę czy Tadeusza Sołtysa.
Z początkiem 1991 roku na antenie emitowano serwisy Radia Wolna Europa, pierwszym korespondentem był reporter w Paryżu. Warszawski oddział powstał w czerwcu 1991 roku, a jego pierwszym pracownikiem był Hieronim Wrona. Redakcja mieściła się w pokoiku Hotelu Mariott. Nieco później - w październiku - zakończono współpracę z Francuzami i w związku z tym nie transmitowano już FUN Radia. W lutym 1994 roku przyznano rozgłośni ogólnopolską koncesję. Kilka miesięcy później w dokumentach koncesyjnych zawarto informacje o możliwości rozszczepień lokalnych. Zaczął się proces budowy zasięgu technicznego i kolejnych oddziałów w Polsce, a także nowych placówek korespondentów zagranicznych.
O poparciu słuchaczy stacja po raz pierwszy mogła przekonać się w kwietniu 2001 roku, kiedy odbyły się protesty w związku z decyzją Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o braku możliwości rozszczepień lokalnych. Za jeden z największych sukcesów ówczesny zarząd uzna później korzystny dla RMF FM wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego w sprawie zapisów nowej koncesji dla radia. Istotnym momentem w historii było także wprowadzenie ówczesnej firmy Broker FM na Giełdę Papierów Wartościowych w 2004 roku, a w 2007 roku – nabycie kontrolnego pakietu akcji przez spółkę Bauer Media Invest.
W lipcu 2007 została ona wycofana z Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Broker FM stał się częścią Grupy Bauer – ostatecznie w 2009 roku zmieniając nazwę na Grupa RMF. Dziś w jej skład wchodzą spółki: Radio Muzyka Fakty (stacja RMF FM), Opera FM (stacja RMF Classic); Multimedia (czyli RMF MAXXX).
Prezesem zarządu Grupy RMF jest Kazimierz Gródek, a wiceprezesem - Tadeusz Sołtys.
Nikola Bochyńska, Wirtualnemedia: Nie jest pan zbyt medialnym prezesem. Łatwiej się zarządza z tylnego fotela? Są prezesi, którzy lubią w mediach brylować.
Kazimierz Gródek, prezes Grupy RMF: Fakt, że nie bryluję w mediach nie musi oznaczać, że zarządzam z tylnego siedzenia. Myślę, że robię to z przedniego, a tylko trochę z tylnego fotela. Bywanie w mediach nie sprawia mi jednak nadmiernej przyjemności.
Opowie pan, jak pan trafił do radia? W 1994 roku miał pan 24 lata.
Trafiłem do RMF w grudniu 1994 roku, formalnie rozpocząłem pracę od stycznia ’95. Mój początek był dość zadziwiający, zatrudniał mnie prezes Tyczyński. Pojawiliśmy się u niego z moim przyjacielem, a wtedy szefem z kancelarii, w której pracowałem – Romanem Porwiszem. Ta kancelaria obsługiwała RMF. Porwisz tłumaczył Tyczyńskiemu, że będę pracować w połowie w radiu, a w połowie w kancelarii. Tyczyński odpowiedział mu na to, że to bardzo dobry pomysł, bo „Jak ty go wyjeb..sz to będzie miał robotę u nas, a jak ja go wyjeb..ę, to będzie miał robotę u ciebie”. Tak wyglądał mój pierwszy kontakt z RMF i prezesem. Tego rodzaju anegdoty można mnożyć, bo wciąż – pewnie jak w wielu mediach – pracuje tu wiele nietuzinkowych osób.
Chodzą legendy, że prezes sam budował to radio, miał nawet nosić cegły pod jego budowę. Kiedy pan pojawił się w firmie, co zastał?
Za moich czasów już nikt nie nosił cegieł i nie malował ścian. Miałem 24 lata, więc byłem oczarowany: Kopcem, ludźmi, których spotkałem. To było zupełnie inne doświadczenie niż to, które zbierałem na studiach, w kancelarii czy wcześniej w samorządzie Krakowa. Budowy już nie było, ale nadal panowała atmosfera rozwoju, konieczności pójścia do przodu, zwracania na siebie uwagi. Wspólnie z prezesem sporo czasu poświęcałem na pracę nad budowaniem zasięgu technicznego stacji. W związku z tym zajmowałem się setkami postępowań, skarg, częstotliwościami, lokalizacjami, polaryzacjami. Ta praca – choć ciężka - z pewnością była kluczowa, bo w perspektywie lat pozwoliła nam na zbudowanie takiego zasięgu technicznego, jaki mamy dzisiaj.
"Bawi mnie nadmierna egzaltacja mediami"
Budowanie biznesu medialnego opiera się głównie na pracy u podstaw? Powiedział pan w jednej z rozmów, że "Radio, media to biznes, tak samo nudny, jak praca w fabryce butów" czy "te papiery są tak nudne, jak w fabryce spinaczy". Mało to romantyczne porównanie.
Moja praca – osoby, która zarządza biznesem, w tym przypadku medialnym - nie różni się niczym od osoby, która zarządza przykładowo fabryką gwoździ. Mówiłem wtedy o sobie – nie jako o redaktorze, który na co dzień tworzy materiały, programy, audycje. Z mojej perspektywy dostrzegam podobieństwa do pracy w fabryce. Natomiast bawi mnie nadmierna egzaltacja - dzisiaj media są takim samym narzędziem i miejscem, jak każde inne. W tym sensie trzeba je odbrązowić. To zajęcie tak samo dobre, jak mnóstwo innych. Może jest ciekawsze, ale czy lepsze? Bawi mnie i nie kupuję tego, kiedy ktoś, kto ma związek z mediami uważa, że robi absolutnie niesamowite i misyjne rzeczy, w odróżnieniu od ludzi, którzy produkują gwoździe.
Nie kupuje pan postrzegania tej pracy jako misji? Informacja jest towarem, który mamy tylko dostarczyć ludziom, by wiedzieli co dzieje się w kraju, na świecie?
Jestem tego zdania. Oczywiście trzeba to robić przyzwoicie, uczciwie. Ludzie, którzy robią inne rzeczy, też powinni postępować w ten sposób i zakładam, że zazwyczaj tak jest. Z RMF jestem związany więcej niż ponad połowę mojego życia. Przez te wszystkie lata media, ich mechanizmy, poznałem bardzo dobrze. Przeszedłem całą ścieżkę kariery - od prawnika, po pracę z dziennikarzami, po toczenie różnego rodzaju sporów związanych z prawami autorskimi, z naruszeniami wizerunku. Oczywiście media są kolorowe, ciekawe, każdego dnia może zdarzyć się coś nowego. Moje porównanie zmierza do tego, że ktoś, kto produkuje gwoździe nie ma dużo mniej ekscytującej roboty niż ktoś, kto jest korespondentem i jedzie na Olimpiadę, albo na wojnę. Nie w tym rzecz. Nie kupuję przesłania, że media i ludzie pracujący w mediach są wyjątkowi i wszystko co robią, takie jest.
Może trzeba to powiedzieć kilku dziennikarzom.
Zostawmy już te gwoździe, bo przyczepią się do mnie na całe życie. Jeśli dostanę ofertę i stąd odejdę, to chyba do fabryki gwoździ.
Kryzysowe zarządzanie
30 lat RMF - pana ponad 25 lat w tej firmie - kawał historii. Musiały się zdarzać kryzysy w zarządzaniu. Największe, jakie udało się pokonać?
Mieliśmy kilka momentów w historii radia, które były bardzo trudne. Na samym początku, kiedy radio startowało nie było pieniędzy. O tych czasach nie będę jednak mówić, znam je tylko z opowieści. Niezwykle ciężki był dla nas 2001 rok, kiedy straciliśmy rozszczepienia lokalne. To był moment, kiedy nieco złamano kręgosłup "staremu" RMF-owi, zarządzanemu przez prezesa Tyczyńskiego - według jego pomysłu, wizji - z wszystkimi jego sukcesami, ale i dziwactwami, porażkami. Musieliśmy dostosować sieć, zwolnić masę ludzi, de facto wymyślić RMF na nowo. Kolejny kryzys to okres, kiedy zaczęliśmy budować RMF Maxxx, a naszym kolejnym stacjom odmawiano przyznania koncesji. To była absolutnie polityczna granda, działanie na wyniszczenie RMF. Wszystkie te sprawy finalnie zakończyły się dla nas korzystnymi wyrokami sądowymi, ale w niektórych przypadkach było już za późno – tak było z Radiem Blue, kiedy koncesję przekazano komuś innemu. Następnie trudny był 2004 rok – czasy pokryzysowe, kiedy zabrano nam rozszczepienia, a my weszliśmy w proces inwestycyjny związany z budową nowej siedziby w Alwerni. Okazało się, że przeszacowaliśmy, nie doceniliśmy skali kryzysu. Potem nie pamiętam kolejnych takich historii, które mogłyby nas złamać.
30 lat to także ludzie, którzy to radio tworzyli. Dla pana osoby, które jednoznacznie kojarzą się ze stacją?
To oczywiście prezes Tyczyński – bez niego nie byłoby radia, podobnie jak bez Edwarda Miszczaka. Swoim entuzjazmem, zaangażowaniem, ale także nieprawdopodobną osobowością – czasem bardzo męczącą – doprowadzili do tego, że radio w ogóle ruszyło. Nie do przecenienia jest rola Tadeusza Sołtysa, Piotra Metza, Grażyny Bekier, nieżyjącego już Stanisława Smółki. Jeszcze kilku osób, które zdecydowały się, by w 1990 roku dołączyć do zespołu i wziąć na klatę ryzyko stworzenia nowej rozgłośni. Marek Dworak, który przez wiele lat był członkiem zarządu i z całą pewnością miał swój wkład w budowanie stacji. Cała rzesza prowadzących, których dzisiaj możemy znaleźć we wszystkich liczących się stacjach telewizyjnych.
Jeśli spojrzeć pod tym kątem, połowa rynku wcześniej pracowała u was.
Połowa była w RMF, jakaś istotna część dziennikarzy była w Zetce. Dzisiaj to po części zasoby TVN-u i Polsatu. Tylko w publicznej nie spotykam wielu osób, ale nie chodzi o "ten moment" telewizji publicznej - w TVP ani za tej władzy, ani za poprzedniej nie było naszych dziennikarzy.
Jak się pracowało z Edwardem Miszczakiem? Podobno Kopiec żegnał go piosenką zespołu O.N.A "Kiedy powiem sobie dość".
Znam się z Edwardem jakieś 25 lat i bardzo się lubimy. Mam nadzieję, że z wzajemnością. Odchodził w 1997 roku i był to moment narastającego konfliktu między nim, a prezesem Tyczyńskim. Nie angażowałem się w tę sytuację. Jeśli któryś z nich będzie chciał o tym opowiedzieć, na pewno to zrobi. Edward w tym czasie zajmował się zarządzaniem anteną, programem, a mój kontakt z anteną w połowie lat 90. raczej ograniczał się do rozwiązywania problemów natury prawnej.
O odejściu Edwarda Miszczaka z RMF mówiło się "odejście roku". Pana nigdy nie kusiło, żeby przejść do konkurencji? Takie propozycje się nie pojawiały? 25 lat w jednym miejscu…
Po pierwsze: jestem szalenie konserwatywny. Po drugie: w przeszłości miałem dwukrotnie propozycje, które nie wydały mi się specjalnie interesujące. Po trzecie: dzisiaj pewnie ma to mniejsze znaczenie, ale przez wiele lat walczyłem ze sobą, nie wiedziałem, co tak naprawdę chcę robić. Czy chcę wrócić do zawodu i być prawnikiem, co lubiłem robić i co sprawiało mi frajdę, dawało mi absolutną niezależność i wolność, pozwoliło współpracować z klientami na zasadach na jakich powiedziała pani na początku: mogłem doradzać z tylnego siedzenia. To było coś, co bardzo lubiłem. Moje zmagania dotyczące tego, czy wrócić do zawodu towarzyszyły mi przez wiele lat. Kiedy dzisiaj stawia pani to pytanie, odpowiadam: jestem konserwatywny, więc zmiany trochę mnie nie dotyczą. Lubię też ludzi z którymi znam się od wielu lat; miejsce, w którym pracuję. Panuje w tej firmie etos, system wartości, który mi odpowiada. Dopóki nie ulegnie drastycznej zmianie to myślę, że warto tu być. Dzisiaj zmiana dużo by mnie kosztowała. Jeśli gdzieś spędza się połowę swojego życia, jest to trudne. W moim przypadku było tak dosłowne - na początku swojej pracy w RMF spędzałem w niej 16 godzin dziennie, również w weekendy. Dzisiaj odseparowanie się od RMF byłoby dla mnie niezwykle trudnym doświadczeniem.
Połączenie Eurozetu i Agory będzie sporym wyzwaniem
Propozycji z bezpośredniej konkurencji nie było?
Nawet, gdyby była i tak bym pani nie powiedział (śmiech).
Jeśli jesteśmy już przy temacie konkurencji: jak pan ocenia transakcję przejęcia 100 proc. udziałów Eurozetu przez Agorę? Czekamy na decyzję UOKiK, pewnie potrwa to kilka miesięcy. Według pana ta transakcja istotnie wpłynie na kształt rynku medialnego, w jakikolwiek sposób wam zagrozi?
Jeśli ten proces zamknie się tak, jak się to obecnie zapowiada, czyli nastąpi proste połączenie obu spółek, to oczywiście może być dla nas pewien problem - choćby taki, że połączone siły Agory i Eurozetu oznaczają w praktyce większy zasięg techniczny, większą liczbę stacji. Co za tym idzie, więcej możliwości sformatowania programu. Z całą pewnością przyniesie to bardzo eksponowaną pozycję na rynku reklamy. Jeśli dojdzie do finalizacji tego procesu, będzie to dla nas spore wyzwanie.
Ta transakcja była oceniana także pod kątem politycznym – posłowie PiS pisali w tej sprawie listy do premiera, sugerując, że Agora nie powinna przejmować Eurozetu. Na ten proces rzeczywiście trzeba również patrzeć pod kątem politycznym, czy da się go ocenić czysto rynkowo?
Stosując wyłącznie mechanizmy rynkowe można mieć istotny wpływ na rynek, kształtować go. Nie oszukujmy się, że dla tego rodzaju przedsięwzięcia nie ma znaczenia polityka, a cały proces ogranicza się do czysto rynkowych mechanizmów. Tak nie jest. Stosując tylko i wyłącznie narzędzia, którymi dysponuje państwo, można te procesy kształtować w taki sposób, by nie zagrażały one konkurencji. Wydaje mi się, że uciekanie się do politycznych zagrywek nie ma sensu, a przede wszystkim jest ryzykowne.
Konkurencja już nie podkupuje waszych dziennikarzy?
Ostatnio nie słyszałem o takich przypadkach. Być może wzmożenie ofert miało miejsce przed uruchomieniem przez nich nowej ramówki. Na razie nowej nie szykują, zatem nie ma zagrożenia. W ostatnich tygodniach nic się w tej kwestii nie działo.
Na razie listów do redaktora naczelnego nie będzie pan pisać?
Na razie listów pisać nie trzeba.
"Nie wierzyłem i nie wierzę w żadne działania stricte repolonizacyjne"
Zmieńmy temat. Repolonizacja – to hasło od co najmniej czterech lat regularnie przewija się w debacie publicznej. Wraca w zależności od tego, czy dany polityk wypowie się w tej kwestii. W 2016 roku w "Gazecie Wyborczej" powiedział pan, że "obawia się, że jest na was konstruowana zasadzka. Mamy stać się przynętą być może po to, by nowa Rada (KRRiT – przyp.red.) weszła w konflikt". Jak patrzycie na zapowiedzi dotyczące repolonizacji?
Ta wypowiedź z 2016 roku przypada akurat na czas, kiedy ubiegaliśmy się o rekoncesję - wtedy "stara” Rada - ta w której szefem był pan Dworak - postanowiła nam dokuczyć. O ile konkurencja dostała rekoncesję w zasadzie od ręki, to nam towarzyszyły rozliczne posiedzenia KRRiT, monitoringi, kontrole. Wtedy istotnie mieliśmy wrażenie, że stara rada próbuje wygenerować konflikt, sprowokować, a potem przerzucić ten problem na nową Radę.
Jeśli chodzi o kwestię repolonizacji - nie wierzyłem i nie wierzę w żadne działania stricte repolonizacyjne. W dzisiejszej rzeczywistości, stanie prawnym nie można odebrać koncesji dlatego, że nie należy ona do polskiej spółki. Od kilku lat pojawiają się też głosy dotyczące tzw. dekoncentracji. Nie widzę, by w tej sprawie działo się coś istotnego.
Traktuje pan to wyłącznie jako polityczne zapowiedzi, które mają zmobilizować określony elektorat - zwolenników opcji repolonizacji czy też dekoncentracji?
Nie wiem czy na tym zbije się kapitał polityczny. Rozumiem, że tego rodzaju hasła trafiają do bardzo zdefiniowanej kategorii wyborców. Wydaje mi się, że czy to z repolonizacją, czy z dekoncentracją, swojego zdania nie zmienią. Rozumiem, że każda władza lubi puścić wodze fantazji i zastanowić się "co by było gdyby". Wierzę, że pomimo retoryki dekoncentracyjnej czy też repolonizacyjnej władza będzie działać zgodnie z prawem i ze standardami.
Wspominał pan o poprzednim składzie KRRiT, ta obecna pracuje nad nowym modelem badań mediów. Badania, które mamy na rynku radiowym nie są wystarczające i konieczna jest ich zmiana?
Po pierwsze: mam wrażenie, że środki, jakie na ten cel przeznaczono są za małe. Po drugie: brak know-how i znajomości rynku badawczego, metod przeprowadzenia tego projektu. W mojej ocenie słabo to wróży i wydaje się, że na koniec dnia badania nie uda się sfinalizować w takim kształcie, jak zapowiadano to na początku, że ono nie powstanie. Wyobrażam sobie, że KRRiT dojdzie do kompromisu z firmami badawczymi i kształt badań w jakimś zakresie się zmieni. Być może będą dokładniejsze, w jakimś zakresie jednoźródłowe, ale ten proces będzie jeszcze trwać. Przed nami długa droga.
KRRiT jest zdania, że to rynek ma być współautorem badań. Przynajmniej publicznie nieustannie podkreśla, że chce, aby to nadawcy, domy mediowe współtworzyli to badanie.
Domy mediowe chętnie mówią o współtworzeniu badania, natomiast nie jestem przekonany, że będą chciały zaangażować się finansowo. Z kolei media mają różne oczekiwania, różne priorytety i interesy. Podam przykład: w Norwegii wprowadzono badania radiowe i telewizyjne, okazały się zabójcze dla radia. Koniec końców doszło do odseparowania badań. Ten temat jest niezwykle trudny. Wcześniej czy później pewnie dojdzie do połączenia badań, ale nie jest to proces, w którym kiwnie się palcem i sprawa będzie załatwiona.
Kluczowa jest konsekwencja
Według obecnych badań macie niemal 1/3 udziału w rynku słuchalności, jesteście zdecydowanym liderem. W czym tkwi wasza siła? Jakby nie patrzeć, wyprzedzacie konkurencję o dwie długości.
W konsekwencji. Mamy fantastyczny zespół ludzi, którzy znają radio, stację, oczekiwania słuchaczy i budują tę ofertę od 30 lat. Z jednej strony kluczowa jest konsekwencja - od wielu lat nie prowadzimy co sezon eksperymentów. Z drugiej wsłuchujemy się w przyzwyczajenia i potrzeby słuchacza. Prezes Tyczyński był zdania, że słuchacza trzeba nieustająco zaskakiwać, co jakiś czas ma być bombardowany nowymi wydarzeniami, akcjami specjalnymi. Życie pokazało, że słuchacze cenią sobie pewną przewidywalność i niekoniecznie co miesiąc chcą budzić się z nowymi ludźmi, ramówką. Muzyka, której chcą słuchacze; wiarygodne newsy. Nie chcemy opowiadać się po żadnej ze stron konfliktu, który w tej chwili istnieje. Chcemy się zachowywać przyzwoicie i uczciwie, iść środkiem, ekstrema nas nie interesują.
Powiedział pan, że stawiacie na muzykę, której chcą słuchacze. Niektórzy żartują, że disco polo przeżywa swoją drugą młodość. Gdyby się okazało, że słuchacz RMF chce tego rodzaju muzyki, zdecydowalibyście się na nią?
Szczerze mówiąc nie wiem czy to prawda, że słuchacze chcą disco polo. Jeśli mamy ok. 9 milionów słuchaczy, nie jestem pewien czy wszyscy ci ludzie są zainteresowani tego rodzaju muzyką. Rozumiem, że powstają programy, które odnoszą sukces, ale ich widownia to pewnie maksymalnie ok. 3 miliony. Pomijam peaki oglądalności; wydarzenia, jak Sylwester. Popularność disco polo łączy się z określonymi momentami, miejscem. Nie zajmuję się programacją muzyczną; co więcej - nawet bardzo słabo się na tym znam, ale nie przypominam sobie, aby przyszedł do mnie Tadeusz Sołtys czy Adam Czerwiński i powiedzieli, że według naszych badań wszyscy chcą słuchać disco polo. To muzyka, która sprawdza się w określonym czasie. Jednak zaznaczam, że gdyby badania potwierdziły, że ludzie chcą słuchać disco polo, pewnie przekonywałbym kolegów, że powinniśmy się nad tym zastanowić. Nie powiedziałbym, że to nie wchodzi w grę.
Według pana byłoby jeszcze miejsce na rynku dla dużej stacji radiowej, gdyby taka miała powstać? W siłę powoli rośnie Radio Wnet, ma szansę na kolejne częstotliwości. Kto wie, co będzie za kilka lat.
Nie wierzę w ich sukces, choćby ze względu na strukturę programu, jaki wybrali. Trudno będzie odnieść im duży sukces komercyjny.
Widmo kryzysu
Zatrzymajmy się na moment na rynku reklamy, na zimę podwyższyliście swoje cenniki reklamowe. Jakie są według pana prognozy na ten i kolejny rok? Co jakiś czas powraca magiczne słowo "kryzys". Niektórzy powtarzają, że za długo było dobrze.
Należę do grupy osób które uważają, że istotnie – za długo było dobrze, więc kiedyś musi nadejść kryzys. Mam nadzieję, że nie będzie to jeszcze ten rok. Aczkolwiek wydaje się, że są sygnały wskazujące na lekkie spowolnienie. Pytaniem jest czy przybierze na sile. Spójrzmy na PKB, rosnącą inflację, ryzyko wzrostu bezrobocia, nastroje i sytuację polityczną na świecie. Obawiam się, że w krótkiej perspektywie czasu najlepsze momenty są już za nami. Mam nadzieję, że w tym roku nie będzie druzgocącego kryzysu, który złamie gospodarkę i wpędzi nas w kłopoty. Nie spodziewam się tego, raczej zakładam, że rynek będzie rósł, ale wolniej niż to było w ostatnich 2-3 latach.
Na rynku medialnym da się jeszcze dobrze zarobić? Nie będę wskazywać na konkretne grupy medialne, ale są takie, które swoje media utrzymują w oparciu o inne biznesy.
To pewien naturalny proces, kiedy grupy medialne wychodzą poza sferę swojego biznesu i inwestują w inne przedsięwzięcia. Sami zastanawiamy się nad tym, czy nie mając możliwości rozwijania się na rynku radiowym, nie powinniśmy poszukiwać biznesów zbliżonych do rynku audio, gdzie moglibyśmy wykorzystać naszą pozycję. Jest masa mediów, które zarabiają całkiem przyzwoite pieniądze. Oczywiście są segmenty, które mają trudniej, tak jak prasa codzienna, rynek magazynów. Dzisiaj nie jest to łatwy chleb.
Jakie atrakcyjne segmenty widziałby pan dla waszej grupy?
Jeśli będziemy podejmować decyzje dotyczące poszerzenia zakresu naszej aktywności, na pewno muszą to być biznesy, które mają skalę i które są związane z biznesem audio. Widzimy interesujące firmy, które inwestują np. w muzykę do sieci handlowych. To kierunek, który wydaje się nam ciekawy. Zastanawiamy się, czy nie można by było zbudować szerszej aktywności w internecie wokół określonych formatów muzycznych. Rynek jest o tyle trudny, że wydatki na muzykę w Polsce to mniej więcej 70 mln dolarów, a w Wielkiej Brytanii - 1,2 mld. Spora dysproporcja. Rozwijamy podcasty, przyglądamy się biznesom około radiowym.
Nie przeceniałbym znaczenia podcastów
Śmierć prasy jest podobno prognozowana co najmniej od 20 lat. Pan podcasty postrzega jako zagrożenie czy jako poszerzenie oferty i wzmocnienie radia jako tradycyjnego medium?
Robimy podcasty i będziemy w nie inwestować, ale nie przeceniałbym ich znaczenia. Mam wrażenie, że będzie to taka sama historia, jak z blogami. Powstawały platformy blogowe, wszyscy je pisali, a z tego entuzjazmu dzisiaj już niewiele pozostało. To oczywiście ciekawy produkt jako uzupełnienie szeroko rozumianej oferty audio w internecie. Nie wierzę jednak, że podcasty mogą zagrozić radiu lub zrewolucjonizować rynek. To według mnie przejściowa moda, ale oczywiście uczestniczymy w tym procesie i inwestujemy w rozwój oferty. Wbrew pozorom ten rynek wcale nie rośnie tak dynamicznie, jak się tego spodziewano. Trudno też na tym zrobić biznes.
Podsumowując, przed radiem świetlana przyszłość?
Dostrzegam pewne zagrożenia, ryzyko, ale obserwując, co się dzieje choćby w Wielkiej Brytanii; na rynkach gdzie jest obecny Bauer – wszędzie tam radio dobrze sobie radzi. Oczywiście zagrożeniem jest DAB+, źle skonstruowane badania pasywne, które będzie robione tylko i wyłącznie pod kątem telewizji.
O DAB+ już nie zapytam, bo wielokrotnie je pan krytykował. Rozumiem, że zdania pan nie zmienił.
Digital Audio Broadcasting jest jednym wielkim nieporozumieniem i w żadnym razie nie będzie sukcesem. O ile wróżono śmierć radia w związku z rozwojem internetu, o tyle te przepowiednie się nie sprawdziły. Oczywiście coraz więcej osób słucha radia przez internet, musimy poszerzać tam swoją ofertę, personalizować stacje, oferować podcasty, ale obecnie przyszłość radia nie wygląda źle.
Dziękuję za rozmowę.
W całym 2019 r. RMF FM miało 27,8 proc. udziału w rynku słuchalności, RMF Maxxx - 3,9 proc., a RMF Classic - 1,3 proc.