Zapowiada się rozluźnienie polityki kredytowej
Gdy banki duszą się w gorsecie ograniczeń, parabanki kwitną. Dlatego rośnie nacisk bankowców na nadzór finansowy, aby zmienił rekomendacje narzucające restrykcyjne zasady kredytowania pieniędzy. Mają też pomysł na rozprawienie się z nieregulowanym pożyczkowym biznesem - ograniczenie rzeczywistego oprocentowania do niecałych 40 proc.
Zamieszanie wokół Amber Gold wyciągnęło na światło dzienne żyjącą w cieniu, ale mającą się coraz lepiej, działalność firm pozabankowych. Jak zauważa Narodowy Bank Polski, stopniowy rozwój pozabankowego systemu pożyczek konsumpcyjnych trwa od 2010 roku. Na skutek ograniczeń w możliwości uzyskania kredytu bankowego następuje przepływ klientów od rynku regulowanego przez KNF w stronę firm pożyczkowych, działających w oparciu o kodeks cywilny lub ustawę o kredycie konsumenckim i nie podlegających nadzorowi finansowemu – można przeczytać w jednym z ostatnich raportów banku centralnego.
Nie dzieje się to bez powodu, pole działania banków mocno się skurczyło po wejściu w życie dwóch, jedna za drugą, restrykcyjnych rekomendacji.
Najpierw rynkowi dała się we znaki rekomendacja T ograniczająca poziom limitu długu w relacji do dochodów do 50 proc., jeśli dochody nie przekraczają średniej krajowej (ok. 3,7 tys. zł brutto), albo do 65 proc., jeśli wpływy są wyższe.
Od tego roku doszła rekomendacja S, która skróciła do maksymalnie 25 lat okres na jaki liczona jest zdolność kredytowa klientów chętnych na kredyty mieszkaniowe. W efekcie zabiegu – krótszy czas spłaty, czyli wyższa rata – szacuje się, że z rynku wyeliminowana została jedna piąta klientów. Pozostałym zmiana ograniczyła kwotę jaką mogą pożyczyć. W rekomendacji S zablokowany został też dostęp do kredytów walutowych.
Najnowsze dane na temat sprzedaży kredytów mieszkaniowych pokazują, że po raz pierwszy od kilkunastu lat wartość kredytów udzielonych na nieruchomości w II kwartale roku była niższa niż w I kwartale.
Restrykcyjne wymagania rekomendacji T co do rzetelnej weryfikacji zdolności kredytowej klienta, właściwie odcięły banki od rynku kredytów ratalnych, gdzie często decyzja podejmowana jest spontanicznie i wcześniej banki przeważnie polegały na oświadczeniach klienta na temat uzyskiwanych dochodów. Rynkowi kredytów konsumpcyjnych nie pomogło też przykręcenie śruby chętnym na kredyty mieszkaniowe. Po ograniczeniu udziału rat kredytowych w dochodach do 50 proc. i skróceniu czasu na jaki obliczana jest zdolność kredytowa do 25 lat, wielu klientów kupujących mieszkania kredytuje się „pod korek” i w świetle zaleceń nadzoru nie pozostaje jej już żaden margines na skorzystanie z pożyczki gotówkowej czy zakupów na raty.
Efekt? Rynek bankowych kredytów konsumpcyjnych stopniał. Z niemal 9,9 mln kredytów w 2008 roku, w roku 2011 pozostało już o jedną czwartą mniej. Zmiana wartościowa była jeszcze głębsza, jak szacuje NBP, z 48 mld zł pozostało ok. 30 mld zł nowej sprzedaży. Zmalała też liczba kart kredytowych, z blisko 11 mln do niecałych siedmiu milionów.
Nowo udzielone kredyty konsumpcyjne
Rok |
2007 |
2008 |
2009 |
2010 |
2011 |
Liczba (w mln) |
7,18 |
9,86 |
8,76 |
8,01 |
7,49 |
Wartość (w mld zł) |
bd |
48 |
39 |
32 |
30 |
Źródło: BIK, NBP.
Dlatego banki coraz głośniej mówią o konieczności zniesienia sztywnego poziomu limitu długu w relacji do dochodów. Chcą, aby kwestia ta pozostała do indywidualnej decyzji każdego banku. Z krytyką spotyka się też 25-letni okres liczenia zdolności kredytowej przy pożyczaniu pieniędzy na mieszkania. Przedstawiciele instytucji finansowych chętniej widzieliby w tym miejscu okres o pięć lat dłuższy.
W opinii bankowców, niesprzyjająca jest też nierówność wobec prawa banków i firm pożyczkowych. W sytuacji, gdy banki zobowiązane są do badania zdolności kredytowej klienta, firmy pożyczkowe, podlegające wyłącznie ustawie o kredycie konsumenckim, pożyczając pieniądze mają obowiązek ocenić ryzyko kredytowe. A to nie to samo, bo właściwie firmy pożyczkowe kalkulują opłacalność biznesu, a bank musi ocenić możliwości klienta i przyłożyć się do jego weryfikacji.
Mocno uregulowane banki mają też pomysł jak się zrewanżować branży pozabankowej, pozbawionej twardych ograniczeń. Proponują, aby ustanowić górny pułap rocznej rzeczywistej stopy procentowej (RRSO). Czyli oprocentowania, do którego obliczania, poza oprocentowaniem kredytu, bierze się również pozostałe koszty kredytowe, jak prowizja, ubezpieczenia, opłaty kalkulacyjne, koszty wizyt domowych przedstawiciela firmy pożyczkowej, itp. Limit miałby wynosić sześciokrotność stopy lombardowej, czyli obecnie nie więcej niż 38 proc., podczas gdy wiele pożyczek pozabankowych ma RRSO liczone w setkach, a nawet tysiącach procent.
Trzeba też stworzyć możliwość wymiany informacji o klientach pożyczających w firmach pozabankowych – domagają się bankowcy, bo nieźle działający system badania rzetelności klientów w nowych warunkach staje się coraz bardziej dziurawy. Trudniej bowiem o rzetelną ocenę klienta, jeśli przybywa osób, które zadłużają się na rynku nienadzorowanym. Firmy pożyczkowe nie mają dostępu do danych z Biura Informacji Kredytowej na temat klienta i same też do niego nie raportują.
Zapowiada się ostre starcie rynku regulowanego z rynkiem nieregulowanym. Jaki będzie jego wynik w dużym stopniu zależy od Komisji Nadzoru Finansowego i od jej skłonności do zliberalizowania reguł gry po stronie banków. Z pewnością jest o co walczyć. Jak zauważa NBP, w 2011 roku szacunkowe zyski z kredytów konsumpcyjnych stanowiły większość zysków banków z tytułu kredytów udzielonych gospodarstwom domowym w ogóle.
Halina Kochalska, Open Finance
Dołącz do dyskusji: Zapowiada się rozluźnienie polityki kredytowej