Centrum Prasowe Wirtualnemedia.pl

Tekst, który zaraz przeczytasz jest informacją prasową.

Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za jego treść.

2011-09-29

A A A POLEĆ DRUKUJ

Kłótnie, szczury i kocury

150x110
Wywiad z Anną Wypych – kierowniczką Ośrodka KoteriaNa wolności żyją w koloniach sięgających nawet do 60 osobników. Pozostawione same sobie: bardzo szybko się rozmnażają – jedna para może wydać na świat dwa miliony młodych osobników w przeciągu sześciu lat. Niechęć większości mieszkańców miast do tych zwierząt uzasadniana jest zazwyczaj argumentem: „jest ich za dużo i śmierdzą”. Mowa o kotach żyjących w miejskiej dżungli.W jaki sposób można rozwiązać powyższe problemy - porozmawiamy z Anną Wypych – kierowniczką warszawskiego Ośrodka Koteria, - zajmującego się bezpłatną sterylizacją kotów miejskich.

Marzena Ziółkowska: Zpowodu kotów żyjących w piwnicy często dochodzi do kłótni, między mieszkańcami. Tak jak to miało miejsce w bloku przy ul. Władysława Umińskiego w jednej z dzielnic Warszawy. Gdzie według Pani tkwi źródło takich nieporozumień?
Anna Wypych: Pierwsza, najogólniejsza przyczyna to antagonizm między miłośnikami kotów i ich przeciwnikami. Jedni i drudzy nie chcą słuchać argumentów strony przeciwnej. Druga przyczyna ma charakter porządkowy, czyli brud i smród, mówiąc najoględniej. I tu też wina leży po obu stronach – opiekunowie nie zawsze dbają o porządek, zaś mieszkańcy nie chcą wydzielić przestrzeni, w której opiekun mógłby koty dokarmiać, opiekować się nimi i sprzątać po nich – sytuacja patowa, a niekastrowane koty dolewają oliwy do ognia, znacząc swoje tereny. Trzecia to nazwałabym własnościowa – nie ma u nas poczucia wspólnej własności odpowiedzialności, każdy ciągnie w swoją stronę, a wystarczy niekiedy bardzo mało wysiłku, by podwórko czy osiedle uznać za wspólną sprawę i tak razem działać, by wszystkim żyło się dobrze.
Marzena Ziółkowska: Sama jestem miłośniczką kotów. Ale chyba poczułabym lekki dyskomfort, gdyby z 2-4 kotów mieszkających w piwnicy, nagle zrobiło się ich 30 - 40. Czy zgodzi się Pani ze mną?
Anna Wypych: Oczywiście, zwłaszcza, że większość będzie chora i umrze. Aby temu zaradzić, trzeba ograniczyć (ale nie wytępić) populację kotów, bo tylko wtedy będziemy mieli w piwnicach kilka zdrowych kotów skutecznie odstraszających szczury i tępiących mniejsze gryzonie – a przecież jest to w naszym interesie.
Marzena Ziółkowska: Większość ludzi wzdryga się na samą myśl o kastracji i przekonana jest, że to wbrew naturze. W jaki sposób można komuś uświadomić czy przetłumaczyć, że to ma większy sens, niż ciągłe dokarmianie i chowanie zbyt dużej liczby kotów w piwnicach?
Anna Wypych: Oczywiście, że jest to wbrew naturze – natura nastawiona jest na prokreację. Jednak my już dawno nie żyjemy zgodnie z naturą i tak samo się dzieje ze zwierzętami wokół nas. Czy gdzieś w naturze spotka Pani shih tzu albo doga? Stworzenie ras to też było działanie kształtujące naturę, a czasem działamy wręcz przeciwko niej. Tylko ile osób burzy się, widząc rasowego psa czy kota? Wracając do wolno żyjących kotów, jest to konieczne, by mogły żyć wśród ludzi w mieście w dobrej kondycji. Samo dokarmianie spowoduje, że koty będą się bardziej mnożyć – bo będą w trochę lepszej kondycji – i ich populacja wzrośnie na tyle, że już nikt nie da rady ich dokarmiać ani leczyć. Gdy w piwnicy żyje kilka kotów, to spełniają swoje zadanie, są zdrowe i zadbane. Gdy jest zagęszczenie, zaczynają się walki, a w związku z tym przenoszenie wielu zakaźnych kocich chorób.
Marzena Ziółkowska: Niedawno w Kielcach Dyrektor Wydziału Gospodarki Komunalnej – Bogdan Opałka – stwierdził, że „lepiej nie sterylizować kotów, bo są zdrowe, należy stymulować ich rozmnażanie”. Jak Pani odniesie się do tej wypowiedzi?
Anna Wypych: A jak on sobie to wyobraża – że trzeba podawać środki hormonalne? Dzikim kotom? Jak? W karmie? A jak sprawdzi, który zjadł, a który nie? I ile? Zresztą efektem ubocznym tych środków jest ropomacicze u kotek – choroba, która nie zauważona wcześnie kończy się śmiercią kota. Zresztą tak opiekunowie sobie próbują często radzić i nigdy nie kończy to się dobrze. A w dodatku ma minimalny, jeśli nie zerowy, wpływ na zmniejszenie populacji, chyba, że przyjmiemy, że zmniejszamy ją poprzez śmierć z chorób i głodu.
Marzena Ziółkowska: Co zniechęca tych „uświadomionych” miłośników kotów do ich sterylizacji?
Anna Wypych: Kilka czynników, na pewno koszty zabiegu. Gdy trzeba wysterylizować kilka lub kilkanaście kotów, a opiekun jest jeden, to znacznie przekracza to jego możliwości finansowe. Kotki po zabiegu nie można od razu wypuścić na podwórko, powinna kilka dni być pod obserwacją – to kolejna bariera dla opiekuna, który nie ma miejsca, by izolować dzikiego kota. W wielu miastach w Polsce nie ma w ogóle pomocy władz i opiekunowie zdani są na własne siły. W Warszawie miasto dofinansowuje sterylizacje bezdomnych zwierząt, ale tu przeszkodą są często kłopoty logistyczne (na linii urząd – opiekun – lecznica – kot) nie do pokonania przez opiekuna.
Marzena Ziółkowska: Koteria jako jedyna w Warszawie prowadzi bezpłatną sterylizację kotów miejskich. Czy z tego powodu macie dużą liczbę chętnych?
Anna Wypych: Bardzo dużą. Zwłaszcza w okresie wiosennym i jesienno-zimowym, gdy pieniądze miasta się wyczerpały i prawie wyłącznie my sterylizujemy za darmo koty wolno żyjące. To olbrzymie obciążenie finansowe i nasza główna bolączka. Miasto wspiera nas dotacją, ale ona wystarcza tylko na pół roku działalności – na pozostały czas musimy sami uzbierać pieniądze, a koszty są ogromne.
Marzena Ziółkowska: W jaki jeszcze sposób można Wam pomóc?
Anna Wypych: Wpłacając na konto fundacji darowizny, wpłacając 1% – jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Szukamy sponsorów, którzy widząc sensowność tego, co robimy, zechcieliby wspomóc nas finansowo. Rozliczamy się z każdej otrzymanej złotówki.
Marzena Ziółkowska: Na sam koniec może trochę osobiste pytanie: kastracja i sterylizacja – to nie brzmi zbyt medialnie, a jednak zajmuje się Pani tym na co dzień. Dlaczego?
Anna Wypych: Dlatego ja nie robię tego z powodów medialnych ;-). I ja nie tyle sterylizuję i kastruję – bo to nawet nie ja, tylko oczywiście lekarz weterynarii – co pomagam populacji kotów wolno żyjących w mieście, by móc sobie potem spokojnie spojrzeć w oczy powiedzieć, że zrobiłam coś sensownego i dobrego dla zwierząt. Czyli, co zawsze mówię – robię to tak naprawdę dla siebie, z pobudek egoistycznych.




Tylko na WirtualneMedia.pl

Galeria

PR NEWS