Gdybym mogła pojechać tam jeszcze raz zrobiłabym to bez wahania – mówi mgr inż. Małgorzata Szopińska, która uczestniczyła w wyprawie badawczej na Antarktydzie. Na Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego spędziła miesiąc.
Małgorzata Szopińska kończy doktorat, który realizuje w Katedrze Chemii Analitycznej na Wydziale Chemicznym PG. Prowadzi badania dotyczące wpływu zmian zachodzących na obszarach występowania wieloletniej zmarzliny na skład chemiczny wód powierzchniowych. Promotorem jej pracy doktorskiej jest prof. dr hab. inż. Żaneta Polkowska.
Na Antarktydzie pani Małgorzata była wraz ze swoim promotorem pomocniczym dr Danutą Szumińską z bydgoskiego Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego. Celem wyprawy było pobranie próbek w ramach projektu pt. „Identyfikacja i oznaczanie poziomów stężeń i translokacji zanieczyszczeń atmosferycznych w zbiornikach wodnych jako wskaźnik możliwości adaptacyjnych środowiska Antarktyki”, którego kierownikiem jest prof. Żaneta Polkowska. Wyniki tego pięcioletniego projektu (rozpoczął się w 2015 r.) mają pokazać zróżnicowanie przestrzenne składu chemicznego wód, a także jego zmienności w czasie.
– Próbki wody, gleby, osadów morskich czy też śniegu pobierałyśmy z terenu zachodniego wybrzeża Zatoki Admiralicji, który stanowi Szczególnie Chroniony Obszar Antarktyki (ASPA 128). Wykonałyśmy również badania oraz pobrałyśmy próbki z cieku Fosa i Jeziora Imbirowego, które znajduje się na przedpolu Lodowca Baranowskiego – mówi mgr inż. Małgorzata Szopińska.
Doktorantka podczas pracy w laboratorium Katedry Chemii Analitycznej miała okazję oznaczać substancje szkodliwe dla środowiska (np. związki z grupy wielopierścieniowych węglowodorów aromatycznych, polichlorowanych bifenyli i innych), które trafiły do Antarktyki za pośrednictwem transportu dalekiego zasięgu. Ich obecność, chociaż śladowa, jest niepokojąca. Środowisko Antarktyki ma bowiem prostą budowę – niektóre organizmy nie wykształciły mechanizmów detoksykacji. Oznacza to, że nawet najmniejsze stężenie szkodliwych substancji może zaburzyć działanie ekosystemów lub np. funkcje rozrodcze organizmów.
Mówiąc o ochronie środowiska Antarktyki Małgorzata Szopińska wskazuje także na turystykę, która stanowi zagrożenie dla zwierząt, a zwłaszcza dla populacji pingwinów. Pytana o najpiękniejsze aspekty wyprawy badawczej mówi o zadziwiającej przyrodzie i surowym, nietkniętym przez człowieka terenie.
– Co rano dziękowałam Bogu za to, że mogę tu być. Otwierałam drzwi i widziałam spacerujące obok naszej stacji pingwiny białobrewe, białookie lub maskowe, spokojne foki Weddela, czy też „warczące” słonie morskie. A to wszystko na tle budzącacych szacunek lodowców – wspomina pani Małgorzata.
Dziewicze tereny Archipelagu Szetlandów Południowych napawały młodą badaczkę także lękiem, były okazją do przełamywania słabości. Zwłaszcza kiedy przyszło jej przeskakiwać przez szczeliny lodowca.
– Kiedy szliśmy na lodowiec zbierać próbki, z uwagi na bezpieczeństwo, zabezpieczaliśmy się liną. Wówczas należało maszerować w narzuconym tempie, a kiedy trzeba było przeskoczyć przez szczelinę nie było czasu do namysłu. Każdy niezdecydowany ruch mógłby się okazać niebezpieczny dla pozostałych uczestników – opowiada doktorantka.
Rytm dnia naukowców zależał od pogody. Pracę uniemożliwiały przede wszystkim wiatry o ogromnej sile.
Oprócz polarniczek związanych z PG, na stacji przebywali paleontolodzy, paleobotanicy, biolodzy, klimatolodzy. Naukowcy pochodzili z Hiszpanii, Chile, Japonii i Holandii. Przebywanie w tej niezwykłej grupie było – jak mówi doktorantka PG – okazją do zawarcia nowych znajomości, ale przede wszystkim do poznania siebie. Wszystko to sprawiło, że była to naukowa podróż marzeń.
dostarczył infoWire.pl